Mity elektromobilności – odc. 1

Wstęp do e-mitologi

Mnogość przekonań na temat pojazdów elektrycznych nieustająco mnie zaskakuje i fascynuje. Cykl ten zainspirowany jest wpisami i dyskusjami na facebookowej grupie „Kierowcy samochodów elektrycznych w Polsce”. Mam nadzieję, że te rozważania dołożą grosik do lepszego zrozumienia elektromobilności jako technologii i zjawiska. Zapraszam na podróż meandrami elektro-mitów.

W codziennym użyciu zwięzłość mitu powoduje, że nadaje się wyśmienicie jako argument, erystyczny rekwizyt – maczuga do okładania przeciwnika w dyskusji. Salwy złożonej z kilku mitów jednocześnie nie sposób odeprzeć powołując się na fakty, co bywa bardzo frustrujące. Nie sposób też racjonalnie dyskutować z osobą światopoglądzie opartym wyłącznie o wierzenia i mity. Za to „wziąć na warsztat” pojedynczy mit – czemu nie? Dlatego każdy odcinek poświęcę w całości, wieloaspektowo jednemu mitowi. Ale zanim przejdziemy do pierwszego elektro-mitu , parę słów o samych mitach.

W znaczeniu o którym tu będzie mowa – mit to przekonanie, stereotyp, plotka, uliczna legenda, teoria spiskowa, mem, pojęcie-wytrych lub inny, zwięzły i barwny konstrukt funkcjonujący w zbiorowej świadomości. Mity nie są z definicji ani złe, ani dobre. Spełniają pewne funkcje – czasem pożyteczne, innym razem szkodliwe – do czego za chwilę wrócę. Cechą charakterystyczną mitu jest koloryzowanie rzeczywistości – działanie na emocje, demonizowanie, bądź lukrowanie. Fakty zawarte w micie są drugoplanowe lub bez znaczenia – przeważnie są przerysowane, niepełne, przeinaczone, nieaktualne lub nawet całkowicie zmyślone. Przeplatają się z opiniami, bez zawracania głowy niuansami i czy złożonością obrazowanych zjawisk.

Mit spełnia szereg funkcji. Nie zagłębiając się za daleko w akademickie rozważania – wspomnę tylko kilka z nich. Najbardziej pierwotną jest „wyjaśnianie rzeczywistości” – mit jest świetnym, soczystym nośnikiem pojęć, jest składnikiem naszego mechanizmu poznawczego. Wynika wprost z naszej tendencji do nazywania i upraszczania składników poznawanego świata, wiązania ich z emocjami, aby móc szybko podzielić się nową intelektualną „zdobyczą” z innymi przedstawicielami naszego gatunku. Mit jest kluczowym elementem opowieści i przekazów, zaś „storytelling” jest zajęciem starym jak sam język. Warto też wspomnieć o funkcji moralizatorskiej – wychowawczej i manipulacyjnej – mit był (i jest) narzędziem wywierania wpływu i realizowania kontroli. Na koniec, nie sposób pominąć funkcji budulcowej – z sieci mitów utkane są większe narracje, oraz całe systemy przekonań: religie, ideologie czy ruchy społeczne.

Współcześnie przekazywanie legend i mitów nabrało tempa i przeniosło się do mediów, a następnie na „ulice internetu” – na otwarte wody mediów społecznościowych. Najbardziej zaś nośnymi mitami są te, którym udaje się odbiorcę nastraszyć.

Elektromobilność – lep na mity

Jak to się dzieje, że jedne zjawiska zarastają mitami jak rów pokrzywą, a innych mity się nie imają? Z tego samego powodu, dla którego na jeden temat nastawiamy ucha, a inny jest nam obojętny. Pewne informacje powodują, wyrzut adrenaliny, radość, smutek, strach – a inne nie powodują takiej reakcji. Naszą naturalną potrzebą jest mitologizowanie wszystkiego, co tajemnicze, nowe i nieznane.

Mity na temat elektryczności mają historię prawie tak długą, jak jej praktyczne zastosowania. Jak łatwo zauważyć, elektryczność stanowi wręcz idealny materiał do mitologizowania: samo zjawisko elektryczności jest niewidzialne, ale znakomicie widzimy jego „rażące” i „piorunujące” efekty. Czyli mamy niewidzialną bestię, Kubę Rozpruwacza i Zorro w jednym; potwora wywołującego okrzyk przerażenia w XIX w. cyrku. Co prawda bestia, gdy się z nią umiejętnie obchodzić, może nam służyć – świecić, grzać, wykonywać pracę. Ale nadal jest groźnym, zagrażającym zdrowiu i życiu żywiołem.

Od dziecka uczymy się respektu wobec elektryczności – przykładana do języka 9V bateryjka boleśnie szczypie, zabrany na ubraniu ładunek elektryczności statycznej potrafi spowodować nieprzyjemny przeskok iskry, a na każdej szafie rozdzielczej straszy złowroga czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami (i czerwoną błyskawicą!). Czy można jeszcze bardziej nastraszyć? Czy aby na pewno wszyscy wyrośliśmy z tych tak pieczołowicie wdrukowanych nam lęków? A może to właśnie ich odległe echa odnajdziemy w mitach o elektromobilności?

Czaszka straszyła przez prądem w Polsce, ale za oceanem było nie mniej drastycznie – znak opracowany przez Amerykańskie Zrzeszenie Producentów Elektrycznych (NEMA), skierowany głównie do dzieci.

A jakie technologie nie budzą już lęków i nie obrastają mitami? Otóż te same, które lęki wywoływały, ale już się zestarzały – lęki zostały oswojone, obśmiane, a technologia stała zwyczajnym elementem życia codziennego.

Bajka o żelaznym wilku

Historie technologicznych lęków pokolenia naszych dziadków (i wcześniejszych) obecnie są zabawne i budzą co najwyżej politowanie. Są świadectwem działania ponadczasowego mechanizmu kontry wobec nadchodzącej zmiany. W jego centrum są przedstawiciele zawodów i gałęzi gospodarki zagrożonych przez postęp, angażujący się w kampanie aktywnie generujące mity – indukujące strach i gniew wśród opinii publicznej, aby zatrzymać lub spowolnić rozwój nowych technologii. Przykłady można mnożyć.

Plakat z 1839 nawołujący do sprzeciwu przeciw budowie kolei.

Pod koniec XIX w. na społeczny opór natrafiał rozwój kolei – zarówno na starym kontynencie, jak i w USA – organizowano protesty i blokady. Sprzeciw wywoływał rozwój radia (w polskiej prasie w 1929 r. pojawiła się historia o węgierskich rolnikach winiących za nieurodzaj fale radiowe i niszczących nadajniki jak i radioodbiorniki radiowe w proteście). Spiskowymi teoriami okraszona była nawet budowa kanalizacji w miastach, których emanacją jest słynna broszura „Kanalizacja miasta Warszawy jako narzędzie judaizmu i szarlatanerii (…) z 1901 r. Za to chyba najbardziej znanym przykładem generowania złego publicity, lęków i instrumentalnego posługiwania się mitami jest amerykańska tzw. wojna standardów elektrycznych pod koniec lat 80. XIX wieku. Firma General Electric Thomasa Edisona, broniąc stosowanej przez siebie od dawna technologii (prądu stałego – DC – ang. direct current), nie przebierała w środkach, by obrzydzić nowe rozwiązanie upowszechniane przez konkurencję – prąd przemienny (AC – ang. alternating current – zwany potocznie zmiennym). Intensywnie promowano tezę, że prąd zmienny jest bardziej niebezpieczny od stałego. Owocem owej wojny starego z nowym był m.in. wynalazek krzesła elektrycznego – jako formy egzekucji jednocześnie drastycznie pokazującej śmiertelne rzekomo skutki rażenia prądem przemiennym.

Twórcy mitów, straszący „żelaznym wilkiem” wyliczali zagrożenia i roztaczali apokaliptyczne wizje przyszłości, manifestowali niezadowolenie i dokonywali akcji sabotażowych. Brzmi znajomo? Oczywiście – technologie się zmieniły, ale lęki przed nowym i nieznanym, pozostały te same.

Mamy tu zatem całkiem inne od pierwotnego źródło mitów – są nim grupy interesów, posługujące się mitami jako narzędziem wywierania wpływu lub zachowania kontroli. Współcześnie mówiąc, uprawiały one tzw. czarny PR lub stosowały propagandę – wzmacniały istniejące leki, ale też kreowały wściekłość i pogardę wobec postępu. Uczucia gniewu i pogardy, dają poczucie mocy – maskują lęki, integrują grupę, mobilizują do działania. Dlatego tak chętnie są wykorzystywane do manipulacji grupą i jako składowa różnych narracji.

W następnym odcinku pt. „Ta moda na elektryki” zajmiemy się wciąż nadchodzącym początkiem końca wszystkiego co nam znane.


Opublikowano

w

,

przez

Tagi: